Między lwami a bydłem: ryzyko życia z dzikimi zwierzętami Kenii

Augusto Morel
Nairobi, 11 września (EFE) - Dzika przyroda Kenii generuje miliony dolarów rocznie dzięki safari, ale za samochodami terenowymi pełnymi turystów z aparatami, gdzie kończy się wycieczka, zaczyna się konflikt: dzikie zwierzęta wędrują w pobliżu społeczności żyjących na terenach oddalonych od fleszy.
Na skraju Parku Narodowego Nairobi (jedynego na świecie położonego w stolicy) potomkowie Masajów, rdzennej ludności Kenii i Tanzanii, żyją wśród kóz i drapieżników. Ich ziemie są domem dla 70% dzikiej przyrody parku.
Kiedy słońce zachodzi, Lena Ncharo zagania swoje bydło do zagród wyłożonych od góry do dołu drutem i metalem – znanych w języku suahili jako „boma” – za swoim domem, stanowiących ostatnią linię obrony przed potencjalnymi nocnymi atakami dzikich zwierząt.
„Niełatwo jest żyć w otoczeniu dzikich zwierząt, ale nam się to podoba” – mówi w rozmowie z EFE. Mieszka z mężem w pobliżu dzielnicy Embakasi, siedem kilometrów od parku. W wyniku comiesięcznych ataków lwów, lampartów i hien straciła zwierzęta warte tysiące dolarów.
Ich system obronny opiera się na „lwich światłach”, czyli czujnikach ruchu, które krótko i intensywnie migają, odstraszając drapieżniki. „Z czasem przyzwyczajają się do świateł i nawet wchodzą do zagród” – dodaje Ncharo.
Isaack Ole Kishoyian, rolnik pracujący w tym regionie od pół wieku, opisuje ataki jako „codzienność”. „Przeżywamy mimo to. Nie jest tak źle, ale problem pozostaje” – komentuje z pewną dozą żartu.
Strażnicy parku dzielą się między monitorowaniem turystów, walką z kłusownikami i opieką nad ofiarami konfliktów z dzikimi zwierzętami. Przyjeżdżają na miejsce zbrodni, sporządzają szczegółowy raport, a następnie pędzą na kolejną misję.
Osoby poszkodowane w wyniku ataków dzikich zwierząt muszą wypełnić formularz, który zostanie przekazany Kenya Wildlife Service (KWS) do czasu rozpatrzenia wniosku o odszkodowanie od władz.
Ofiary śmiertelneZarówno Masajowie, jak i KWS utrzymują, że ataki na ludzi są rzadkie i zależą od interakcji międzyludzkich. Kishoyian wspomina, że jako dziecko pokonywał pieszo osiem kilometrów do Nairobi, aby załatwić sprawy, a w drodze powrotnej „prowadziły” go lwy.
„Jeśli spotkasz je na swojej drodze, odchodzą, a nawet eskortują cię do domu. Towarzyszą nam i nigdy nas nie atakują, tylko bydło. To jak ich zapłata” – powiedział ze śmiechem w wywiadzie dla EFE. Jednakże, według KWS, oficjalne dane wskazują na to, że między styczniem a marcem bieżącego roku doszło do około 3800 incydentów z udziałem dzikich zwierząt, w wyniku których zginęło 40 osób, a 77 zostało poważnie rannych.
Jednym z takich przypadków była sprawa Mwende, 14-letniej dziewczynki schwytanej przez lwa podczas zabawy z dwójką innych dzieci w Rancho Sabana, dawnym domu brytyjskiego dokumentalisty Alana Roota. Szczątki dziewczynki zostały znalezione przez strażników parku w pobliżu rzeki Mbagathi, niedaleko Nairobi. Jej ojciec, Kenneth Kigew, mieszka i zarządza ośrodkiem turystycznym na klifie z widokiem na park. Jego wspomnienia z tamtego dnia to czarny ekran. Nie pamięta żadnych obrazów, tylko ból.
„Chciałem dla niej świetlanej przyszłości, chciałem zapewnić jej dobre życie. Bardzo kocham moją córkę; zaplanowałem dla niej wszystko. Po tym dniu nikt się mną nie interesował” – powiedział w wywiadzie dla EFE.
Oprowadzając po domu Roota, szczegółowo opisuje każdy zakamarek dwupiętrowej, wielopokojowej rezydencji. Oddaje się żartom i opowiada anegdoty o byłych mieszkańcach. Przez piętnaście minut trwania wycieczki mężczyzna, który stracił córkę, nie istnieje.
OdszkodowaniaW tym scenariuszu organizacje pozarządowe, takie jak Wildlife Foundation, często pomagają społeczności utrzymać równowagę niezbędną do życia między ofiarami a drapieżnikami. Zbierają fundusze za pośrednictwem darczyńców i płacą właścicielom gruntów osiem dolarów za akr (0,4 hektara) rocznie, aby utrzymać otwarte korytarze dla dzikich zwierząt.
Aktywista Nkamunu Patita – nazwisko Masajów – urodzony i wychowany w wioskach na terenie Obszaru Chronionego Kitengela, około 30 kilometrów od stolicy, wyjaśnia EFE, że „te społeczności narodziły się tutaj”.
„To ich dziedzictwo” – kontynuuje – „gdzie przetrwali ich pradziadkowie. To ziemia ich przodków i ich dom; nie znają innej i przystosowali się do życia wśród dzikiej przyrody”. Celem tej organizacji pozarządowej jest umożliwienie państwu dzielenia się przychodami z turystyki ze społecznościami, które według KWS w 2024 r. osiągnęły 3,4 mld dolarów, co jest jedną z najwyższych kwot na kontynencie.
„Chodzi o wywieranie presji i przekonywanie rządu, aby podzielił się tymi korzyściami ze społecznościami, aby mogły one nadal utrzymywać otwarte przestrzenie dla dzikiej przyrody i dla społeczności, które ją goszczą” – podsumowuje Patita. EFE
aam/pa/crf
efeverde